Hej! Nazywam się Martyna i mam 19 lat. We wrześniu 2012 roku odkryłam program Au Pair i postanowiłam spełnić swoje marzenia. Opowiedziałam o tym Kasi i Jonce i tak zaczęła się przygoda. Przygotowywanie referencji, czekanie na room i pierwsze matche. Każda z nas pozytywnie nastawiona - no już w szczególniści ja. Fanka filozofii "chcieć znaczy móc". Kasia znalazła rodzinkę bardzo szybko i jest od sierpnia w Waszyngtonie. Potem rodzinę znalazła Jonka. Od końca sierpnia grzeje się w kalifornijskim słońcu. I potem byłam ja. Wymarzona rodzinka z Nowego Jorku. Czego chcieć więcej?!... Wizy.
Myślałam, że większą farciarą już być nie mogę. Kiedy już zwątpiłam w swój wyjazd pojawiła się rodzinka - jedno dziecko, super ludzie i do tego NYC. Wszystko MUSIAŁO pójść dobrze. MUSIAŁO. A jednak...
Konsul nie uwierzył w moje referencje i kazał zrobić nowe z dziećmi poniżej 2 roku życia. Agencja trochę się oburzyła, chciała walczyć... i ja też. Ale Ambasada to Ambasada. Więc grzeczna Martynka poszła jako wolontariusz do żłobka. Przyjęłam to zadanie na klatę (pare razy nawet wymioty przyjęłam na klate^^). Z nowymi referencjami, bogatsza o doświadczenia wysyłam dokumenty do Ambasady. I czekam, czekam, czekam, mija pierwsza data wylotu, czekam, czekam, mija druga, a oni nie dzwonią, czekam, czekam. STOP. Wnerwiłam się totalnie. Rodzina też. Ile można czekać na telefon z ambasady?! Dzwoniłam, pisałam. Oni tylko "proszę o cierpliwość, papiery już są u konsula. Konusl zadzwoni wyśle pani paszport i będzie wiza". Ale ja nie mogę czekać w nieskończoność. Nie mogę siedzieć na tyłku i patrzeć się w telefon. Miałam wielkie marzenia, które zamieniły się w koszmar. Na myśl o wyjeździe chciało mi się wymiotować. Kojarzyło mi się to z katorgą. Zemsta ambasady?... za co? Co ja zrobiłam? Nie wiem. Rodzina bez niani, ja z pustką w głowie. Najbardziej niesprawiedliwa sytuacja w moim życiu. Ale życie nie jest sprawiedliwe, nie jest przewidywalne i nie można mieć wszystkiego. Teraz to wiem. Dalej jestem fanką pozytywnego myślenia i dalej wierze w siebie i w swoje marzenia, ale wiem, że to życie pokaże nam drogę do celu, a nie my sami sobie ją wybierzemy. W moim przypadku stało się coś niemożliwego. Au Pair z agencji, z uczciwymi referencjami nie dostała wizy. JAK?! JAK?!... A jednak. Ani ja, ani rodzina nie mogliśmy dłużej czekać...
Hej! Jestem Martyna i mam 19 lat. Jestem studentką na Uniwersytecie Szczecińskim.
Odkryłam ostatnią rekrutacje i szybko zapisałam się na studia. W razie co. Jakby miało się nie udać. Postanowiłam czekać na telefon do 11 października. Gdyby wtedy zadzwonili to zdążyliby wyrobić mi wizę na lot 21 października. Nie zadzwonili. A ja nie mogłam dłużej czekać. Napisałam rodzinie, że to nie wypali, że ja już nie mam siły czekać, że zapisałam się na studia i w takim razie na nich zostaje. Rodzina jest wspaniała. Rozumieli to doskonale i nawet popierali to, ciesząc się że będe studiować. Mam z nimi kontakt i powiedzieli, że jeśli coś by się zmieniło, ambasada zdzwoni, oni jeszcze nie będą mieli nowej au pair to mam dawać znać. Było mi bardzo miło. Wiedziałam, że tak nie zrobie, bo chce skończyć rok chociaż i może wziąć potem dziekanke... myślałam, że to jedyna rzecz z powodu której im odmówie, ale NIE! Dziś rano zdzwonili z Ambasady! WOW, po miesiącu. Gratulacje. Ale to jest nic. Nie zadzwonili, żeby mi powiedzieć "może pani przesłać paszport, wszystko się zgadza". Zdzwonili i powiedzieli, że dostanę wizę jeśli znajdę rodzinę z dzieckiem powyżej 2 roku życia! Powiedziałam, że wysłałam referencje, że konsul powiedział, że albo nowa rodzina albo referencje. Po to pracowałam w żłobku. Oni na to "tak, wiemy, ale konsul zmienił zdanie"!!!!!!! Zmienił zdanie! Co by było gdyby jeszcze rodzina czekała, gdybym ja czekała?! Jak tak można?!
Ale nie załamuje się. Poszłam na studia, mam bardzo fajny rok. Mieszkam z super ludźmi, którzy sprawiają, że zapominam o tej całej sytuacji, a brzuch mnie boli od śmiania się. USA mi nie zniknie. Ja jeszcze tam polecę, zobaczę, przeżyję. Takie sytuacje wiele uczą. Nigdy nie wiesz co się stanie. Nigdy. Ciekawi mnie tylko dlaczego tak się stało... ale czuję, że odpowiedź znajdę już niedługo.
Szczęście. To jest to co się liczy. Ja się już czuję szczęśliwa i chyba to jest najważniejsze. I tego też wam życzę.
Nigdy się z tym nie pogodzę, konsulatu nie nienawidzę za to, że zniszczył nam plany, jednak Tobie tego szczęścia życzę i mam nadzieję, że pomimo tego wszystkiego spotkamy się jeszcze kiedyś... kto wie, może na Manhattanie (:
OdpowiedzUsuńPamiętam ze byłaś jedną z pierwszych osób ktore odkryłam w świecie au pairowych blogów, i jak wspominałas o Waszych wspólnych wieczoraj z dziewczynami z któymi miałaś być w Stanach. Poczekaj 2 lata to pojedziemt razem ;D ja planuje jechać po licencjacie a jestem obecnie na 2 roku ;)
OdpowiedzUsuńNajwiększe nieszczęście tego roku... Ale moja Łapa jest szczęśliwa! Wiec wszystko JEST dobrze <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNajwazniejsze ze jestes szczesliwa ! Trzymam kciuki !
OdpowiedzUsuńNie wierzę ;o jak tak można? dobrze, że jesteś pozytywnie nastawiona mimo wszystko i widzę, że startujemy w przyszłym roku razem :D
OdpowiedzUsuńNajbardziej bolesne, niesprawiedliwe i przykre sytuacje nie raz zamieniają się w lekcję życia. Może tak właśnie miało być ? Może za rok znajdziesz rodzinę na Manhattan'ie z jednym, 8 letnim dzieckiem ? Trzymam kciuki ;) http://memyselfandmirham.blogspot.pl
OdpowiedzUsuń